Stałam na przystanku becząc, jak małe dziecko. Nikt nie potrafił mnie pocieszyć. Maciek też nie mógł potrzymać łez. Ostatni pocałunek przed długą rozłąką. Kubson wiedział co Maciek do mnie czuje. Jestem na niego wściekła, że nic mi nie powiedział, ale obiecał, a Kubson nigdy nie łamie danego słowa. Umówiłam się z Maćkiem, że każde z nas będzie żyć swoim życiem. Nie będziemy patrzeć na drugie. Londyn jest zbyt daleko, żeby pielęgnować naszą miłość.
- Kocham cię – szepnęłam mu na ucho.
- Ja ciebie też, będę tęsknić za twoją buźką – uśmiechnęłam się i wsiadłam do autobusu. Maciek płakał, ja też. Wszyscy płakali. Autobus ruszył, machałam moim znajomym, dopóki nie zniknęli mi z pola widzenia. Łzy ciekły mi po policzkach. Musiałam być silna. Muszę zapomnieć o tym życiu. Z zadowoleniem myślałam o koce schowanej w jednej ze skarpetek, która jest w bocznej kieszeni walizki.
***Louis***
Byłem zestresowany. Nie widziałem jej ponad jedenaście lat. Mam jej zdjęcia, ale jednak to nie to samo. Wyładniała.
- Ale laska! – gwizdnął Harry patrząc na zdjęcie Bells. – To jest ta twoja kuzynka?
- Taaa.
- Nareszcie ktoś ładny w tym domu! Będzie się do kogo przytulać – zaśmiał się.
- Głodny jestem! – jęknął Niall włażąc do kuchni – Harry wiesz, jak cię kocham…
- Nie zrobię naleśników!
- A..,
- Ani racuchów! – krzyknął patrząc przenikliwie na Nialla.
- Wredna jesteś – Horan pokazał mu język i otworzył lodówkę. Grzebał w niej i grzebał, aż w końcu wygrzebał! Kawałek wczorajszej pizzy. – Będę musiał zadowolić się tym.
- Oj biedaku! – zaśmiał się Hazza.
- Ty się tak nie śmiej, bo rano możesz wstać łysy, no ewentualnie będziesz miał burzę prostych włosów na głowie! – odgrażał się Niall machając kawałkiem pepperoni.
- Eee, ty! Groźby są karalne! – krzyknął Harry łapiąc się za włosy. Hazza i jego włosy! Prędzej dałby sobie uciąć nogę niż włosy. Do kuchni wszedł skacowany Zayn w samych bokserkach.
- Jak przyjedzie Bella będziecie musieli się opanować . – powiedziałem patrząc znacząco na Zayna.
- Coś ze mną nie tak? – Zayn patrzył po wszystkich, jakby nie rozumiał o co chodzi.
- Jesteś w samych bokserkach! Belli może to przeszkadzać!
- To ona będzie u nas, nie my u niej! Dopasuje się! A tak w ogóle, ładna jest? – zapytał Zayn unosząc śmiesznie brwi.
- Laska jakich mało – westchnął Harry. – Zresztą Lou ma zdjęcia – wyrwał mi zdjęcie z ręki. Zaczną się głupie komentarze. Hazza pokazał je Malikowi.
- Śliczna, mam nadzieję, że pokój będzie mieć koło mojego – mruknął mulat. Baran! Wstałem i poszedłem sprawdzić, czy wszystko jest gotowe na przyjazd Belli. Jej pokój był obok pokoju Liama. Uznałem, że tak będzie najlepiej. Ciężko było stamtąd wywalić Nialla, ale jakoś się udało. Był wolny pokój obok Harrego, ale ta koncepcja była absurdalna. Wszedłem do jasnego pomieszczenia o ścianach w kolorze mlecznej czekolady. Zmieniłem pościel. Nigdy tego nie robiłem, ale dla mojej kuzynki wszystko. Miała przyjechać wieczorem. Już nie mogłem się doczekać. kiedy znów ją zobaczę.
***Ranek***Isabella***
Jechaliśmy długo, bardzo długo, ale wolałam to niż lecieć samolotem. Chyba nigdy już do żadnego nie wsiądę. Większość drogi przespałam. Miałam mnóstwo przesiadek. Musiałam pilnować swojego bagażu. Nie chciałam żeby mój „skarb” zaginął. Kurwa! Zaczynam wyrażać się o koce, jak Golum o pierścieniu. Nie miałam czasu wyjść nawet na fajkę. Chamstwo! Cały dzień bez szluga. Dostałam sms-a od Maćka. Musi o mnie zapomnieć. Niech skupi się na własnym życiu. Telefon zaczął wibrować. Wyjęłam go z kieszeni. Była godzina 6:32 pm. Odebrałam połączenie
- Jak podróż?
- Może być. Nogi mi ścierpły i głodna jestem.
- O jedzenie się nie martw – w tle słyszałam wrzaski coś w stylu „Idioto oddawaj moje żelki”. Zdziwiło mnie to odrobinę, ale nie wnikałam – Niall jest tak podekscytowany, że przyjeżdżasz, że zamówił już chińszczyznę.
- Miło z jego strony. Z jakąś godzinę powinnam być na miejscu.
- Dobra, już po ciebie wyjeżdżam
- Ja jadę z tobą! – wrzasnął ktoś w tle. Nie miałam zamiaru protestować, bo co mi do tego kto przyjedzie. Może sobie nawet przyjechać Dawid Kwiatkowski, byleby nie siedział koło mnie.
- Nie pojedziesz! – warknął Louis.
- Ale ja chcę!
- Gówno mnie to obch…
- Ja tu nadal jestem! – powiedziałam dobitnie.
- Przepraszam już jadę! Sam! – Podkreślił ostatnie słowo i rozłączył się. No to pięknie zapowiada się dzień. Podziałam widoki za oknem. Z czasem pojawiało się coraz więcej i więcej budynków.
***
Wyjęłam torby z bagażnika i zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu Louisa. Gdzie on do cholery jest? Wściekła usiadłam na czerwonej ławeczce. Wyjęłam słuchawki z torby podręcznej i włączyłam muzykę.. Nie zwracałam uwagi na to, co dzieje się dookoła. Nuciłam sobie pod nosem słowa mojej ulubionej piosenki, gdy ktoś uniósł jeden z nauszników.
- Hej! – przede mną stał Louis, chociaż minęło jedenaście lat, on nadal uśmiechał się tak samo.
- Cześć! – wstałam i podałam mu rękę. On roześmiał się i przytulił mnie mocno. Odwzajemniłam ten czuły uśmiech. Wziął moje torby i ruszył w stronę czarnego BMW. Posłusznie poszłam za nim. Nie odzywałam się. Włożył toboły do bagażnika.
- Wsiadaj – powiedział radośnie. Usiadłam na siedzeniu obok kierowcy. W samochodzie unosił się delikatny zapach prażonego jabłka i cynamonu. – Jak minęła podróż?
- Nie najgorzej. Głodna jestem. – powiedziałam czując, jak burczy mi w brzuchu.
- Musimy się śpieszyć, to może coś dla nas zostanie. Poznasz chłopaków, oni już nie mogą się doczekać spotkania. No właśnie dzwonią. – wyjął z kieszeni telefon i odebrał. Włączyła na głośnik, bo w Anglii srogie kary za łamanie prawa. – Czego Zayn?
- Już odebrałeś laskę z dworca? Chciałbym obczaić jej cycki na żywca! – powiedział podekscytowany. Spiorunowałam Louisa wzrokiem. - Tak, odebrałem. Siedzi koło mnie i słucha, bo włączyłem cię na głośnik. – powiedział zakłopotany Louis.
- Ale ona jest z Polski, nic nie rozumie po angielsku! – powiedział pewny siebie. Przegiął!
- Słuchaj palancie! To, że jestem blondynką, nie oznacza, że jestem idiotką! – warknęłam.
- O cześć! – powiedział cicho – To ja może nie przeszkadzam.
- Masz racje! – zaśmiał się Louis. Chłopak nazwany Zayn'em rozłączył się.
- On zawsze tak?! – zapytałam Louisa biorąc jego komórkę, nie zaprotestował.
- Zazwyczaj. - Zaczęłam przeglądać sms-y w telefonie swojego kuzyna. Wiem „złaa jestem”, ale taki już mój wredny charakter. Pełno ich było od Amber. Otworzyłam pierwszego, nic specjalnego : „Koteczku tęsknię już. Mam nadzieję, że niedługo się spotkamy xoxo”. Kilka następnych też żadnych rewelacji: „Wyjdziemy gdzieś? Xoxox” „Masz chwilkę? Xxx” „Leżę w wannie i strasznie się nudzę”. No ten ostatni już był nietypowy, ale następne wprowadziły mnie w osłupienie : „Pragnę cie, tu i teraz”, „Mój ogierze, jak tam poranek? xoxo”, „Kociaku mam chcicę!”?! - Osz kurwa! – wyrwało mi się, na szczęście po polsku.
- Co ty tam robisz?! – zainteresował się w końcu Louis.
- A nie, nic! Tylko tak… przeglądam… sobie… twoje… gry na telefonie – wymyśliłam na poczekaniu i już miałam mu oddać telefon, gdy rozległ się dźwięk przychodzącej wiadomości.
- Kto to? – zapytał mnie.
- Liam – powiedziałam, krótko.
- Przeczytaj na głos.
- Loui pośpiesz się i przywieź tą Isabellę, bo Niall zaraz zniesie jajko na miękko! – przeczytałam wiadomość, zastanawiając się, czy nie pomyliłam jakiegoś słowa. – PS. Chcą wyprostować Hazz'ie włosy!
- No to trzeba się pospieszyć.
***
Po godzinnym gapieniu się w krajobraz za oknem dojechaliśmy do wielkiej willi. Myślałam, że to ja miałam wypasiony dom, ale grubo się myliłam. Wyjęłam torbę z bagażnika, Louis wziął drugą i weszliśmy do środka posiadłości. Już w drzwiach słyszałam głośne śmiechy i krzyki.
- Gwałcą! Gwałcą! Do tego prostownicą! – ktoś darł się w niebo głosy.
- Hazza morda! – Byłam pewna, że to powiedział Zayn!
- Nikt cię nie uratuje! Twoje loki to przeszłość! Dawaj tą głowę! – ten głos słyszałam po raz pierwszy.
- Jak dzieci! Jak dzieci! Zamknąć się, co sobie o was pomyśli Bella, jak wejdzie do domu i zastanie was w takiej pozycji? – I ten głos był dla mnie zagadką.
- No co sobie o was pomyśli? – ten głos należał chyba do Harrego, albo do Nialla.
- No pomyśli, że Niall jest gejem, bo kroczem prawie dotyka twojej twarz, że ty jesteś zboczeńcem, bo trzymasz moją głowę między swoimi nogami i wygląda to dwuznacznie. No i pomyśli, że Liam to sztywniak, bo nie bawi się z nami! – śmiechów nie było końca.
- Ale zabawne! – burknął Liam.
- Chodź do nich – Louis pociągnął mnie za rękę. Bałam się co tam zastanę. Z opisu Zayna wynikało, że nie wygląda to dobrze. Weszliślimy cicho do pokoju. Nie wiedziałam czy śmiać się, czy płakać. Blondyn siedział na twarzy chłopaka z dłuższymi włosami. W ręce trzymał prostownicę. Między zaciśniętymi udami loczka był głowa mulata. Zaiste wyglądało to dwuznacznie. Liam siedział spokojnie w fotelu przeglądając cos na laptopie.
- Pięknie się zaprezentowaliście! – powiedział głośno Louis.
- Ooo Louis! – blondyn spadł z sofy, a razem z nim Zayan i jak mniemam Hazza, czy jak mu tam!
- Noo i Bella. - burknął mój kuzyn. - Część Bella! Jestem Zayn – wstał z ziemi i poprawił ubranie. Podszedł do mnie i pocałował szarmancko moją wyciągniętą dłoń. Zdziwiło mnie to, ale pewnie chciał się podlizać za to co mu się wymsknęło przez telefon.
- Ja jestem Harry – wstał gwałtownie aż mu loki na głowie zafalowały.
- Harry, rozporek! – powiedział spokojnie Liam nie odrywając się od ekranu komputera. Harry szybko zapiął suwak w spodniach i podszedł do mnie. Przytulił mnie mocno, może nawet trochę z mocno.
- Jestem Niall, albo Nialler, jak wolisz – cmoknął mnie delikatnie w policzek. Był niższy ode mnie. Liam nareszcie odstawił laptopa i spojrzał na mnie. Wstał i podszedł do mnie. Pocałował mnie w oba policzki.
- Miło mi cię poznać, jestem Liam. Ten nudziarz – podkreślił.
- Mi też miło cię poznać.
- Bella nie pogniewasz się? – zapytał Niall.
- Ale o co? – zapytałam zdziwiona.
- Zjadłem twoją porcję chińszczyzny. – podrapał się w potylice i spuścił wzrok.
- Spoko! Nic się nie stało. Właściwie nie jestem głodna, mogłabym się położyć? - z tym, że nie jestem głodna skłamałam, ale nie chciałam siedzieć z nimi dłużej.
- Zaprowadzę cię do pokoju – zaoferował się Harry.
- Dzięki. - Weszliśmy schodami na górę. Harry puścił mnie przodem. Nie wiem czemu, przecież nie wiedziałam dokąd mam iść. Weszliśmy na pierwsze piętro. - W prawo, te czarne drzwi – otworzyłam je i weszłam do pięknego pokoju. Nie powiem, Louis się postarał. Miałam telewizor, biurko, a nawet balkon. – W razie czegoś, Liam ma pokój obok. Łazienka jest naprzeciwko. Rozgość się.
- Dzięki Harry.
- Nie ma sprawy. - Rozpakowałam się w pośpiechu i wśród powywracanych rzeczy odnalazłam czysta bieliznę. Wyjęłam kosmetyczkę z torby i poszłam do łazienki. Wzięłam prysznic, porządnie wyszorowałam włosy. Chciałam się ubrać, ale zdałam sobie sprawę, że mam tylko bieliznę! Kurwa! I jeszcze musiałam wziąć te majtki z napisem „Fuck Me” na tyłku. Nosz kurwa! Ubrałam się w to co miałam i wbiegłam na korytarz.
- Mogę spełnić twoje marzenia kocie – mruknął Zayn za moimi plecami. Przestraszona podskoczyłam i obróciłam się do niego przodem. – Z przodu też niczego sobie – poruszył śmiesznie brwiami. Odwróciłam się do niego tyłem i dumnym krokiem ruszyłam w stronę swojego pokoju. – A może odwiedzić cię dzisiaj, tak w nocy?! – powiedział za mną.
- Palant!
czwartek, 29 maja 2014
środa, 28 maja 2014
Rozdział 3. Kocham cię
Obudziło mnie dziwne stukanie w szybę. Uniosłam moją ciężką głową z pościeli i zobaczyłam wesołego blondyna z noskiem przytkniętym do szyby. Spojrzałam na niego z dezaprobatą. Wstałam z łóżka i otworzyłam drzwi balkonowe. Świeże powietrze wdarło się do mojej sypialni, a wraz z nim Kubson. - Cześć malutka! Wiem co się stało – chciałam mu przerwać, ale nie pozwolił mi – I wiem, że nie chcesz litości i współczucia, dlatego idziemy obejrzeć komedie! I lepiej się pospiesz, bo Daga stoi przed drzwiami frontowymi i nieźle się wkurza. – zaśmiał się. Tego mi było trzeba! Potrzebowałam Kubsona, Dagi, Dziadzi, Moni i Kawy. Nic więcej nie mogło mi poprawić humoru. Nawet koka nie działa lepiej niż oni. Pobiegłam do łazienki i ogarnęłam trochę to „co urosło” na mojej głowie. Prostownica poszła w ruch i wyglądałam bardzo człowieczo. Ubrałam TO. Uznałam, że nie będę się stroić. Przecież to sami swoi! Zbiegłam na dół i zobaczyłam dupę Kawy, która wystawała z lodówki. - Może cały tam wejdziesz? – zapytałam.
- A da się? Mam pozwolenie? – zapytał wystawiając głowę z wnętrza mojej lodówki. Uśmiechnął się zabójczo odsłaniając szereg białych zębów. Kawa był bardzo przystojny. Mnóstwo dziewczyn zabiegało o jego względy, ale on szukał tej jedynej, której odda swoją miłość. Szalony jest! Zawsze roześmiane, piękne, piwne oczy zawsze poprawiały mi humor. Cienka karnacja, te pełne usta. Wysoki, nawet bardzo. Miał, jakieś 185 cm wzrostu minimum. Sama kiedyś się w nim kochałam, ale przeszło mi. Jest moim przyjacielem i można powiedzieć, że kocham go jak brata, którego nie mam.
- Nie! Czego tam szukasz?
- Mojego szczęścia.
- Nie znajdziesz tam piwa! – powiedziałam śmiejąc się.
- Akurat chodziło mi jogurt, ale zawiodłaś mnie z tym piwem. Trzeba będzie wysłać Dziadzię po browca. – uśmiechnął się i znów „zanurkował” w odmęty mojej lodówki. Będzie mi go brakować. Jego zboczonych żartów, wyjadania moich żelków i wspólnego jarania trawki. Weszłam pokoju, gdzie Monia i Daga wykłócali się o to, co będziemy oglądać. Daga chciała obejrzeć „Straż sąsiedzką”, a Monia wolała „American Pie”. Ja wolałam się nie wtrącać. Moim zdaniem, każdy film jest waty obejrzenia z takimi świrami. Pamiętam, jak Dawid przyniósł jakiś bezsensowny prawdopodobnie film „Opona” . To nie była komedia, to nie był horror, to właściwie nic nie było, no ale przez Kawę i Pawła śmialiśmy się nawet, kiedy reżyser pokazywał chmury na niebie! Oglądanie horrorów z nimi to też nie lada wyzwanie! Wystarczy jeden komentarz typu : „Ale krzywy ryj!” i wszyscy się śmieją. - American Pie! – darła się Monia. - Straż sąsiedzka! – krzyczała Daga.
- Nie! Oglądamy „Szczęki”! – wrzasnął Kubson. Usiadł koło Dziadzia na sofie.
- Zgadzam się! – odparłam prędko. Włożyli płytę do odtwarzacza. Maciek rozsiadł się fotelu i spojrzał na mnie.
- Miała być komedia!
- Ale to jest komedia! - zaśmiał się Kubson leżący na puchatym dywanie.
- Siadaj – Kawa klepnął się w kolana i uśmiechnął się. Bez wahania usiadłam na jego kolanach i przycisnęłam plecy do jego klatki piersiowej. Cholernie będzie mi tego brakować. Alana znam od zawsze. To on zaraził mnie miłością do tańca. To on był moim pierwszym partnerem na przesłuchaniach tanecznych. Jemu zaoferowali angaż, a mi nie. Odmówił. Powiedział, że to nie on chciał się dostać na warsztaty, tylko ja. Od tamtej pory nie biorę udział w przesłuchaniach i castingach. Kawa dużo razy mnie namawiał, ale ja nie chciała, nie chciałam czuć tego upokorzenia. Film zaczął się na dobre. Nie było komentarzy. Daga siedziała wtulona w Monię. To trochę dziwnie wyglądało. Ale skoro ja jestem wtulona w Kawę, Dziadzia w Kubsona to dziewczyny muszą być wtulone w siebie. Kawa oparł policzek o moja głowę. Czułam się bezpieczna i szczęśliwa.
- Winogrono i jagoda – szepnął
- Co? – zapytałam zdziwiona spoglądając na jego uśmiechniętą twarz.
- Tak pachniesz, winogronem i jagodą. – sięgnęłam pamięciom do ostatniej kąpieli. Zaiste używałam winogronowego szamponu i jagodowego kremu do twarzy. Nie wiedziałam, że to aż tak czuć. - Kawa…
- Tak? – zapytał obejmując mnie jedną ręką.
- Właściwie już nic. Później powiem. – nie wiedziałam co mam mu powiedzieć. Jak mu to wytłumaczyć. Było ode mnie starszy o trzy lata, ale nie zrozumiał by mojej sytuacji. Bałam się też reakcji reszty paczki. Film dobiegał końca, a ja nadal nie wiedziałam, jak przekazać im nowinę na temat mojego wyjazdu. Bałam się, że Kawa zacznie krzyczeć, a Dziadzia zacznie prześladować tego, kto mnie tam wysyła. Na ekranie pojawiły się napisy końcowe. Daga odsunęła się od Moni.
- Musze wam coś powiedzieć. – zaczęłam niepewnie.
- Co takiego? – Monia wyjęła z odtwarzacza płytę.
- Wyjeżdżam.
- To dobrze. Przyda ci się odpoczynek – powiedziała uśmiechnięta Daga.
- Nie rozumiesz! Nie wyjeżdżam na wakacje! Ja wyjeżdżam na stałe! Do kuzyna, do Londynu! – czułam jak Alan wstrzymuje oddech. – Ja nie chcę wyjeżdżać, ale niestety muszę.
- Nie musisz! Zamieszkaj ze mną! – powiedziała Daga ze łzami w oczach.
- Daga, jeśli nie zamieszkam z Louisem to trafię do Domu Dziecka. – wstałam gwałtownie.
- Tak! I wspaniałym rozwiązaniem będzie wywieźć cię za morze?! I ty na to pozwolisz? – wrzeszczał Kawa. Nienawidziłam, jak krzyczał. Przechodziły mnie wtedy nieprzyjemne dreszcze. - Maciek zrozum…
- Ja mam zrozumieć?! Chcesz wyjechać, zostawić nas! Masz nas wszystkich w dupie! – wstał i ruszył w stronę drzwi. - Maciek! Maciek, zaczekaj! – odpowiedział mi tylko głośny trzask drzwi, od którego szyby zadrżały w oknach.
- Daj mu czas – powiedział cicho Kuba. Straciłam go, straciłam Maćka. Jedyną osobę, która mi została po śmierci rodziców.
- Ja naprawdę nie chce wyjeżdżać. Ja… Ja nie mam wyboru! – zapłakałam i usiadłam na sofie.
- Rozumiemy – Daga płakała równie mocno, jak ja. Przytuliłyśmy się i trwałyśmy tak w ciszy.
- Maćka chyba popierdoliło – powiedział cicho Dziadzia. – Co go ugryzło?
- Wiesz o co chodzi! - skarcił go Kubson. Do tej pory siedział cicho. Zapomniałam, że w ogóle przyszedł.
- Nie wiem – powiedziałam prawie nie słyszalnie. – Gałowa mnie boli… i plecy.
- Idź się połóż, my pogadamy z Maćkiem – Monia przytuliła mnie mocno, gdy wstałam z sofy. Płakała, czułam mokre łzy spływające po jej twarzy. Dagmara odprowadziła mnie do sypialni, położyłam się na łóżku i zaczęłam myśleć. Nie rozumiałam co się stało. Maciek był wściekły. Myślałam, że zaraz mnie uderzy. Leżałam w ciszy przerywanej tylko szumem wiatru, muskającego gałęzie drzew.
*** Maciek ***
Łaziłem bezsensu brzegiem rzeki, kopiąc kamienie. Nie mogłem opanować złości. Jestem wybuchowy, ale sam nie spodziewałem się tego, że potrafię, aż tak nerwowo zareagować na wiadomość o jej wyjeździe. Ona była moja. Kocham ją i nie potrafię pogodzić się z tym, że ją stracę. Mogłem powiedzieć jej wcześniej, co do niej czuje, ale… bałem się. Kurwa bałem się, że wszystko spieprzy się. Nie mogłem słuchać tego co miała nam do przekazania. Chciałem się do niej przytulić. Chciałem zatopić się w jej pełnych ustach, wsuwając spragniony język między jej wargi. Do takiej scenki nie miało nigdy dojść. Ona wyjeżdża, nie będzie jej. Prędzej pogodziłbym się chyba z jej śmiercią, niż wyjazdem. Zawsze byłem przy niej, a teraz ma się to zmienić. Cholernie źle się z tym czuję. Telefon za wibrował w mojej kieszeni. Tym razem dzwoni Dagmara. Pokręciłem głową i schowałem telefon do kieszeni. Co chwilę dzwonią. Raz dzwoni Dawid , raz Kuby, raz Dagmara i jeszcze sms-y od Moni. A w dupie ich wszystkich mam. Oni nie rozumieją. Ręce trzęsły mi się ze złości i bezsilności. Musze jej powiedzieć co czuję. Teraz póki nie jest za późno! Wybrałem numer do Belli. Z głośnika popłynął przerywany sygnał. W końcu odebrała.
- Maciek ja… - zaczęła podniesionym głosem, ale przerwałem jej.
- Ciii! Nic nie mów, proszę. Ja chcę cię przeprosić. Idiota ze mnie! Mogę przyjść? – zapytałem.
- Głupio się pytasz! Wbijaj! - Schowałem telefon do kieszeni i pobiegłem do domu Isabelli.
***
Stałem pod drzwiami. Bałem się nacisnąć na klamkę. Nie wiedziałem co mam powiedzieć. Nogi trzęsły mi się, jak galareta. Wszedłem do środka. Z piętra dochodziło dudnienie muzyki. Zdjąłem buty i szklanymi schodami wszedłem na górę. Oparłem się o framugę i patrzyłem, jak Bella kręci biodrami w rytm muzyki. Nie mogłem się powstrzymać i podszedłem do niej łapiąc ją w tali. Zdezorientowana odwróciła się do mnie przodem. Zatonąłem w głębi jej pięknych oczu. Ten błękit, jak ocean obmywający brzegi Ibizy. Wykonała piruet, jedną rękę wsadziłem pod jej plecy. Odchyliła się do tyłu wypinając bezwiednie swoje piersi w moją stronę, smukła, łabędzia szyja, aż prosiła się o pocałunek. Wyprostowała się, złapałem jej nogę w kolanie i zarzuciłem sobie jej nogę na biodro. Spojrzała mi głęboko w oczy. Tylko lekko bym się pochylił i mógłbym musnąć jej usta.
- Wybacz, nie chciałem cię tak po prostu zostawić, ale musiałem ochłonąć – szepnąłem puszczając jej nogę. Zarzuciła mi ręce na szyję i przytuliła się mocno.
- Maciek, ja wiem, że to trudne. Ja też nie chcę wyjeżdżać, ale muszę! Wolę męczyć się z Louisem niż siedzieć w Domu Dziecka! Będzie mi bez ciebie ciężko, cholernie ciężko – czułem, jak łzy ciekną jej po policzku.
- Mi będzie ciężej, jak ja wytrzymam bez swojej muzy?
- Ja? Twoją muzą? – spojrzała na mnie, miała czerwone od płaczu oczy.
- Tak, ty – Zbliżyłem twarz do jej twarzy. Ona jeszcze nigdy się nie całowała. Wyznała mi to kiedyś, gdy szliśmy narajani przez miasto. Dziwiłem się, bo jest śliczną dziewczyną. Inną rzeczą było, że nigdy nie miała chłopaka. Musnąłem delikatnie jej wargi. Zadrżała w moich ramionach. Nasze usta złączyły się, czułem się cudownie. Tak się bałem jej reakcji, ale ona nieudolnie odwzajemniła mój pocałunek. Mógłbym tak stać godzinami. Oderwaliśmy się w końcu od siebie - Maciek co…
- Kocham cię i żałuję, że nie powiedziałem ci tego wcześniej. Bałem się spaprać. Chciałem żebyś wiedziała, że zawsze będę cie kochać – oczy zaczęły mnie piec. Nie mogę się rozbeczeć, ja nie płaczę.
- Ja też cię kocham! – szepnęła. Nasze usta po raz kolejny złączyły się w namiętnym pocałunku.
***Isabella***
Ja też poczułam to wspaniałe uczucie. Mrowienie w dole brzucha i ciarki na karku. Pocałunki przynosiły tyle radości i cierpienia zarazem. Ta myśl, że muszę się z nim rozstać, rozdzierała mi serce. Leżeliśmy na łóżku, na którym tyle razy gadaliśmy o wszystkim i o niczym, tym razem jednak on gładził mój policzek i całował rozgrzane wargi. Powinnam się pakować, ale nie miałam do tego „weny”. Chciałam tak leżeć i czuć miętowy, gorący oddech na twarzy.
- Jutro wyjeżdżam – powiedziałam cicho.
- Wiem i nie mam zamiaru się już wściekać, tak trzeba. Błagam, napisz czasem do mnie i pamiętaj, że istniałem. – Po policzku spłynęła mu niesforna łza. Wytarłam jego twarz.
- Jak mogła bym o tobie zapomnieć? Odwiedzisz mnie kiedyś?
- Zobaczymy. Pożegnałam Maćka namiętnym pocałunkiem. Musiał iść, obiecał, że odprowadzi mnie na autobus. Spakowałam się. Miałam dwie walizki, reszta miała zostać przewieziona później. Położyłam się w białej pościeli. Na poduszce czułam zapach perfum Maćka. Nie możemy być razem, ale przyjaciół nigdy za wiele.
- A da się? Mam pozwolenie? – zapytał wystawiając głowę z wnętrza mojej lodówki. Uśmiechnął się zabójczo odsłaniając szereg białych zębów. Kawa był bardzo przystojny. Mnóstwo dziewczyn zabiegało o jego względy, ale on szukał tej jedynej, której odda swoją miłość. Szalony jest! Zawsze roześmiane, piękne, piwne oczy zawsze poprawiały mi humor. Cienka karnacja, te pełne usta. Wysoki, nawet bardzo. Miał, jakieś 185 cm wzrostu minimum. Sama kiedyś się w nim kochałam, ale przeszło mi. Jest moim przyjacielem i można powiedzieć, że kocham go jak brata, którego nie mam.
- Nie! Czego tam szukasz?
- Mojego szczęścia.
- Nie znajdziesz tam piwa! – powiedziałam śmiejąc się.
- Akurat chodziło mi jogurt, ale zawiodłaś mnie z tym piwem. Trzeba będzie wysłać Dziadzię po browca. – uśmiechnął się i znów „zanurkował” w odmęty mojej lodówki. Będzie mi go brakować. Jego zboczonych żartów, wyjadania moich żelków i wspólnego jarania trawki. Weszłam pokoju, gdzie Monia i Daga wykłócali się o to, co będziemy oglądać. Daga chciała obejrzeć „Straż sąsiedzką”, a Monia wolała „American Pie”. Ja wolałam się nie wtrącać. Moim zdaniem, każdy film jest waty obejrzenia z takimi świrami. Pamiętam, jak Dawid przyniósł jakiś bezsensowny prawdopodobnie film „Opona” . To nie była komedia, to nie był horror, to właściwie nic nie było, no ale przez Kawę i Pawła śmialiśmy się nawet, kiedy reżyser pokazywał chmury na niebie! Oglądanie horrorów z nimi to też nie lada wyzwanie! Wystarczy jeden komentarz typu : „Ale krzywy ryj!” i wszyscy się śmieją. - American Pie! – darła się Monia. - Straż sąsiedzka! – krzyczała Daga.
- Nie! Oglądamy „Szczęki”! – wrzasnął Kubson. Usiadł koło Dziadzia na sofie.
- Zgadzam się! – odparłam prędko. Włożyli płytę do odtwarzacza. Maciek rozsiadł się fotelu i spojrzał na mnie.
- Miała być komedia!
- Ale to jest komedia! - zaśmiał się Kubson leżący na puchatym dywanie.
- Siadaj – Kawa klepnął się w kolana i uśmiechnął się. Bez wahania usiadłam na jego kolanach i przycisnęłam plecy do jego klatki piersiowej. Cholernie będzie mi tego brakować. Alana znam od zawsze. To on zaraził mnie miłością do tańca. To on był moim pierwszym partnerem na przesłuchaniach tanecznych. Jemu zaoferowali angaż, a mi nie. Odmówił. Powiedział, że to nie on chciał się dostać na warsztaty, tylko ja. Od tamtej pory nie biorę udział w przesłuchaniach i castingach. Kawa dużo razy mnie namawiał, ale ja nie chciała, nie chciałam czuć tego upokorzenia. Film zaczął się na dobre. Nie było komentarzy. Daga siedziała wtulona w Monię. To trochę dziwnie wyglądało. Ale skoro ja jestem wtulona w Kawę, Dziadzia w Kubsona to dziewczyny muszą być wtulone w siebie. Kawa oparł policzek o moja głowę. Czułam się bezpieczna i szczęśliwa.
- Winogrono i jagoda – szepnął
- Co? – zapytałam zdziwiona spoglądając na jego uśmiechniętą twarz.
- Tak pachniesz, winogronem i jagodą. – sięgnęłam pamięciom do ostatniej kąpieli. Zaiste używałam winogronowego szamponu i jagodowego kremu do twarzy. Nie wiedziałam, że to aż tak czuć. - Kawa…
- Tak? – zapytał obejmując mnie jedną ręką.
- Właściwie już nic. Później powiem. – nie wiedziałam co mam mu powiedzieć. Jak mu to wytłumaczyć. Było ode mnie starszy o trzy lata, ale nie zrozumiał by mojej sytuacji. Bałam się też reakcji reszty paczki. Film dobiegał końca, a ja nadal nie wiedziałam, jak przekazać im nowinę na temat mojego wyjazdu. Bałam się, że Kawa zacznie krzyczeć, a Dziadzia zacznie prześladować tego, kto mnie tam wysyła. Na ekranie pojawiły się napisy końcowe. Daga odsunęła się od Moni.
- Musze wam coś powiedzieć. – zaczęłam niepewnie.
- Co takiego? – Monia wyjęła z odtwarzacza płytę.
- Wyjeżdżam.
- To dobrze. Przyda ci się odpoczynek – powiedziała uśmiechnięta Daga.
- Nie rozumiesz! Nie wyjeżdżam na wakacje! Ja wyjeżdżam na stałe! Do kuzyna, do Londynu! – czułam jak Alan wstrzymuje oddech. – Ja nie chcę wyjeżdżać, ale niestety muszę.
- Nie musisz! Zamieszkaj ze mną! – powiedziała Daga ze łzami w oczach.
- Daga, jeśli nie zamieszkam z Louisem to trafię do Domu Dziecka. – wstałam gwałtownie.
- Tak! I wspaniałym rozwiązaniem będzie wywieźć cię za morze?! I ty na to pozwolisz? – wrzeszczał Kawa. Nienawidziłam, jak krzyczał. Przechodziły mnie wtedy nieprzyjemne dreszcze. - Maciek zrozum…
- Ja mam zrozumieć?! Chcesz wyjechać, zostawić nas! Masz nas wszystkich w dupie! – wstał i ruszył w stronę drzwi. - Maciek! Maciek, zaczekaj! – odpowiedział mi tylko głośny trzask drzwi, od którego szyby zadrżały w oknach.
- Daj mu czas – powiedział cicho Kuba. Straciłam go, straciłam Maćka. Jedyną osobę, która mi została po śmierci rodziców.
- Ja naprawdę nie chce wyjeżdżać. Ja… Ja nie mam wyboru! – zapłakałam i usiadłam na sofie.
- Rozumiemy – Daga płakała równie mocno, jak ja. Przytuliłyśmy się i trwałyśmy tak w ciszy.
- Maćka chyba popierdoliło – powiedział cicho Dziadzia. – Co go ugryzło?
- Wiesz o co chodzi! - skarcił go Kubson. Do tej pory siedział cicho. Zapomniałam, że w ogóle przyszedł.
- Nie wiem – powiedziałam prawie nie słyszalnie. – Gałowa mnie boli… i plecy.
- Idź się połóż, my pogadamy z Maćkiem – Monia przytuliła mnie mocno, gdy wstałam z sofy. Płakała, czułam mokre łzy spływające po jej twarzy. Dagmara odprowadziła mnie do sypialni, położyłam się na łóżku i zaczęłam myśleć. Nie rozumiałam co się stało. Maciek był wściekły. Myślałam, że zaraz mnie uderzy. Leżałam w ciszy przerywanej tylko szumem wiatru, muskającego gałęzie drzew.
*** Maciek ***
Łaziłem bezsensu brzegiem rzeki, kopiąc kamienie. Nie mogłem opanować złości. Jestem wybuchowy, ale sam nie spodziewałem się tego, że potrafię, aż tak nerwowo zareagować na wiadomość o jej wyjeździe. Ona była moja. Kocham ją i nie potrafię pogodzić się z tym, że ją stracę. Mogłem powiedzieć jej wcześniej, co do niej czuje, ale… bałem się. Kurwa bałem się, że wszystko spieprzy się. Nie mogłem słuchać tego co miała nam do przekazania. Chciałem się do niej przytulić. Chciałem zatopić się w jej pełnych ustach, wsuwając spragniony język między jej wargi. Do takiej scenki nie miało nigdy dojść. Ona wyjeżdża, nie będzie jej. Prędzej pogodziłbym się chyba z jej śmiercią, niż wyjazdem. Zawsze byłem przy niej, a teraz ma się to zmienić. Cholernie źle się z tym czuję. Telefon za wibrował w mojej kieszeni. Tym razem dzwoni Dagmara. Pokręciłem głową i schowałem telefon do kieszeni. Co chwilę dzwonią. Raz dzwoni Dawid , raz Kuby, raz Dagmara i jeszcze sms-y od Moni. A w dupie ich wszystkich mam. Oni nie rozumieją. Ręce trzęsły mi się ze złości i bezsilności. Musze jej powiedzieć co czuję. Teraz póki nie jest za późno! Wybrałem numer do Belli. Z głośnika popłynął przerywany sygnał. W końcu odebrała.
- Maciek ja… - zaczęła podniesionym głosem, ale przerwałem jej.
- Ciii! Nic nie mów, proszę. Ja chcę cię przeprosić. Idiota ze mnie! Mogę przyjść? – zapytałem.
- Głupio się pytasz! Wbijaj! - Schowałem telefon do kieszeni i pobiegłem do domu Isabelli.
***
Stałem pod drzwiami. Bałem się nacisnąć na klamkę. Nie wiedziałem co mam powiedzieć. Nogi trzęsły mi się, jak galareta. Wszedłem do środka. Z piętra dochodziło dudnienie muzyki. Zdjąłem buty i szklanymi schodami wszedłem na górę. Oparłem się o framugę i patrzyłem, jak Bella kręci biodrami w rytm muzyki. Nie mogłem się powstrzymać i podszedłem do niej łapiąc ją w tali. Zdezorientowana odwróciła się do mnie przodem. Zatonąłem w głębi jej pięknych oczu. Ten błękit, jak ocean obmywający brzegi Ibizy. Wykonała piruet, jedną rękę wsadziłem pod jej plecy. Odchyliła się do tyłu wypinając bezwiednie swoje piersi w moją stronę, smukła, łabędzia szyja, aż prosiła się o pocałunek. Wyprostowała się, złapałem jej nogę w kolanie i zarzuciłem sobie jej nogę na biodro. Spojrzała mi głęboko w oczy. Tylko lekko bym się pochylił i mógłbym musnąć jej usta.
- Wybacz, nie chciałem cię tak po prostu zostawić, ale musiałem ochłonąć – szepnąłem puszczając jej nogę. Zarzuciła mi ręce na szyję i przytuliła się mocno.
- Maciek, ja wiem, że to trudne. Ja też nie chcę wyjeżdżać, ale muszę! Wolę męczyć się z Louisem niż siedzieć w Domu Dziecka! Będzie mi bez ciebie ciężko, cholernie ciężko – czułem, jak łzy ciekną jej po policzku.
- Mi będzie ciężej, jak ja wytrzymam bez swojej muzy?
- Ja? Twoją muzą? – spojrzała na mnie, miała czerwone od płaczu oczy.
- Tak, ty – Zbliżyłem twarz do jej twarzy. Ona jeszcze nigdy się nie całowała. Wyznała mi to kiedyś, gdy szliśmy narajani przez miasto. Dziwiłem się, bo jest śliczną dziewczyną. Inną rzeczą było, że nigdy nie miała chłopaka. Musnąłem delikatnie jej wargi. Zadrżała w moich ramionach. Nasze usta złączyły się, czułem się cudownie. Tak się bałem jej reakcji, ale ona nieudolnie odwzajemniła mój pocałunek. Mógłbym tak stać godzinami. Oderwaliśmy się w końcu od siebie - Maciek co…
- Kocham cię i żałuję, że nie powiedziałem ci tego wcześniej. Bałem się spaprać. Chciałem żebyś wiedziała, że zawsze będę cie kochać – oczy zaczęły mnie piec. Nie mogę się rozbeczeć, ja nie płaczę.
- Ja też cię kocham! – szepnęła. Nasze usta po raz kolejny złączyły się w namiętnym pocałunku.
***Isabella***
Ja też poczułam to wspaniałe uczucie. Mrowienie w dole brzucha i ciarki na karku. Pocałunki przynosiły tyle radości i cierpienia zarazem. Ta myśl, że muszę się z nim rozstać, rozdzierała mi serce. Leżeliśmy na łóżku, na którym tyle razy gadaliśmy o wszystkim i o niczym, tym razem jednak on gładził mój policzek i całował rozgrzane wargi. Powinnam się pakować, ale nie miałam do tego „weny”. Chciałam tak leżeć i czuć miętowy, gorący oddech na twarzy.
- Jutro wyjeżdżam – powiedziałam cicho.
- Wiem i nie mam zamiaru się już wściekać, tak trzeba. Błagam, napisz czasem do mnie i pamiętaj, że istniałem. – Po policzku spłynęła mu niesforna łza. Wytarłam jego twarz.
- Jak mogła bym o tobie zapomnieć? Odwiedzisz mnie kiedyś?
- Zobaczymy. Pożegnałam Maćka namiętnym pocałunkiem. Musiał iść, obiecał, że odprowadzi mnie na autobus. Spakowałam się. Miałam dwie walizki, reszta miała zostać przewieziona później. Położyłam się w białej pościeli. Na poduszce czułam zapach perfum Maćka. Nie możemy być razem, ale przyjaciół nigdy za wiele.
Rozdział 2. Nie mam!
Obudził mnie dzwonek do drzwi. Niechętnie wstałam i poszłam je otworzyć. Po otworzeniu drzwi ujrzałam starszą kobietę o miłej twarzy i siwo-brązowych włosach.
-Dzień dobry. Nazywam się Joanna Kwiatek. - przedstawiła się. Czego ona ode mnie chce?!
-Dla kogo dobry to dobry. - mruknęłam. Naszła mnie nagła chęć zapalenia papierosa, chociaż nie! Mam chęć zaćpania się do nieprzytomności. I tak zrobię. Chyba mam gdzieś jeszcze kokę.(?!)
-Może wejdziemy. - ta baba jest jakaś nie normalna. I nie chodzi mi o to, że nachodzi mnie we własnym domu, ale o to, że wepchała mi się do domu!
-Chyba już się domyślasz po co przyszłam? - pokiwałam przecząco głową. - No więc pracuję w opiece społecznej. Jak chyba wiesz samolot, w który... - przerwałam jej niegrzecznie.
-Tak wiem! Cyba pomnie widać, że już się dowiedziałam?! - wskazałam palcem na mój makijaż, który rozmazał się przez łzy.
-No więc skoro już wiesz to chciałabym spytać się czy masz może jakąś bliższą rodzinę, która mogłaby się tobą zaopiekować. - pokręciłam tylko głową - Pomyśl, to jest bardzo ważne. Jeśli nie będziesz mieć nikogo takiego to trafisz do domu dziecka.
-Nie, nie mam! - krzyknęłam
-Spokojnie. Na razie zostaniesz w tym domu pod opieką sąsiadki, która zgodziła się tobą zająć. Ale nie jest to wyjście na dłuższy okres.
-Tak rozumiem. - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Rozmawiałyśmy jeszcze przez dwie godziny. Rozumiecie? Przez te cholerne dwie godziny mogłabym się spotkać z przyjaciółmi, a nie gadać o moich zainteresowaniach czy szkole z jakąś obcą babą! Czy ona nie widzi, że mi jest ciężko?! No chyba nie, bo przez tą rozmową poczułam się jeszcze gorzej niż przedtem. Nareszcie idzie sobie. Zamknęłam za nią te jebane drzwi i ruszyłam na poszukiwania. Zaczęłam od mojego pokoju. Przeszukałam całą szafkę, biurko, i kilka innych mebli. Została mi tylko szuflada ze strojami kąpielowymi. JEST! Nareszcie znalazłam kokę. Wzięłam woreczek z białym proszkiem i wysypałam trochę na biurko. Żeby nie było nie jestem żadnym ćpunem. Ostatni raz brałam z dwa lata temu. Ja o siebie dbam. Biorę bo nic innego mi nie pozostało. Biorę bo muszę. Jakbym chciała to dawno bym przestała brać. Znalazłam jakiś stary obrazek, podarłam go i z przemieszałam proszek. Zrobiłam z niego kreskę. Nachyliłam się i zatkałam jedną dziurkę. Wciągnęłam działkę do połowy. Później zatkałam drugą dziurkę i wciągnęłam resztę. Tego triku nauczyła mnie Daga. Dzięki temu jest większy odlot. Położyłam się i delektowałam się błogim stanem. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
***
Obudziłam się o 18:36. No nieźle pospałam sobie, jakieś dziewięć godzin. Musze powiedzieć, że podobał mi się ten błogi stan, który jeszcze nie minął Wstałam z łóżka przeciągając się. Szurając nogami weszłam do łazienki i próbowałam się ogarnąć. Szło mi nawet nie najgorzej. Wykąpałam się używając winogronowego peelingu do ciała. Jego zapach ukoił troszkę nerwy i popieścił nozdrza. Rozczesałam włosy. Lekki makijaż, którym chciałam zatuszować swój kiepski stan. Nawet makijaż nie ukryje wszystkiego. Nago wróciłam do pokoju. Ubrałam bieliznę i zaczęłam grzebać w szafie. Miałam zły nastrój więc wybrałam TO. Dres idealnie pasował do mojego samopoczucia. Zeszłam na dół. Musiałam się napić. Już zapomniałam, jak to jest po „odlocie”. Złapałam butelkę stojącą na kredensie, odkręciłam nią i zaczęłam pić. Piłam długo i łapczywie, aż stróżka wody spłynęła mi po brodzie. Czułam, jak żołądek wypełnia mi chłodny płyn, który zwilża mi język i przełyk. Wyrzuciłam pustą już butelkę do śmietnika. Usiadłam na marmurowym blacie kredensu. Jasne promienie słońca wpadał przez duże okno.
-Tak strasznie mi was brakuje… - słona łza spłynęła mi po policzku.
***Jakiś czas później***
Nagle zadzwonił telefon. Nie chciało mi się z nikim gadać. Nie odebrałam, bo to pewnie kolejna osoba chcąca mnie wesprzeć. Niech sobie w dupę wsadzą kondolencje. Leżałam sobie na kanapie w salonie i coś tam jadłam. Usłyszałam jak z mojej sekretarki wydobywa się ten pieprzony głos.
-Isabello odbierz. To ja Joanna. Wiem, że tam jesteś. Odbierz, proszę. - zlitowałam się i odebrałam.
-Tak słucham? -powiedziałam.
-No nareszcie! Mam wspaniałą wiadomość! - przerwała na chwilę
-Jaką? - powiedziałam znużonym tonem
-Znaleźliśmy ci dom! Cieszysz się? - powiedziała radośnie
-Co? Jaki dom? Gdzie? - pytania wylewały się ze mnie same.
-U kuzyna. - rzekła szczęśliwie.
-Jakiego kuzyna? - spytałam zdziwiona. Nie pamiętam, żebym miała jakiegoś kuzyna.
-U Louisa Tomilnsona. A co najważniejsze zgodził się, żebyś z nim zamieszkała!
-Nieeeeee! Ja się nie zgadzam! Nie ma mowy. - z Louisem nie widziałam się dobre jedenaście lat. Jak nie więcej. I niby teraz mam się do niego wprowadzić? Od tak sobie jechać do Londynu. Co ja będę tam robić. Język znam dobrze, ale nie perfekcyjnie.
-Iza zrozum, jeśli nie wyjedziesz do Londynu i nie zamieszkasz z kuzynem to trafisz do domu dziecka.
-Muszę się zastanowić! - krzyknęłam i trzasnęłam słuchawką. Przecież on ma swoje "sławne" życie. Ja mu będę tylko przeszkadzać! Ja go praktycznie nie znam. Nie znam członków zespołu i ich piosenek. I o czym mielibyśmy gadać? O pieprzonej pogodzie? No chyba jednak nie. Telefon znów dał o sobie znać. Wkurzona na maksa powiedziałam do słuchawki:
-Nie chcę żadnych słów otuchy, ani kondolencji! Zrozumiano?!
-Hi Isabella - powiedział ktoś po angielsku
-Hi?! Wo are you?! (Cześć?! Kim ty jesteś?!) - powiedział również po angielsku
-It's me, Louis (Jestem Louis) - odpowiedział
-Och, to ty. - powiedziałam po angielsku.
-Tak to ja. - odparł. - Dzwonię, żeby spytać się jak się czujesz i czy niczego nie potrzebujesz. Kondolencji nie będę składać, bo wiem, że ich nie lubisz.
-Chcę tylko spokoju. Czy to tak wiele? -mruknęłam
-Kiedy przyjeżdżasz? - spytał
-Nigdzie nie jadę! Zostaję tutaj! Nie zostawię tego wszystkiego! krzyknęłam
-Co?! - o cho chyba ktoś się wściekł - Przecież trafisz do Domu Dziecka! Chcesz mieszkać z obcymi ludźmi?!
-Ty też jesteś mi obcy! - wrzasnęłam. Cisza, która zapanowała trwała i trwała.
-W takim razie nie pozostawiasz mi innego wyjścia. Ja przylatuję do ciebie. - przerwał ciszę tymi oto słowami.
-Co?! Nie możesz! A co z zespołem, koncertami, wywiadami i fanami?!
-Zespół zrozumie moje odejście. Poradzą sobie beze mnie. Rodzina jest ważniejsza. - powiedział nadzwyczaj spokojnie.
-Dobra wygrałeś! Przyjeżdżam do Ciebie. Ale jeśli nie odnajdę się w Londynie, to wrócę do Polski. - postawiłam mu ultimatum. Zapanowała cisza. Chyba bił się z myślami.
-Zgoda. Przyjedź jutrzejszym samolotem.
-S...samolotem?! - pisnęłam wystraszona
-Nic się nie bój, nic ci się nie stanie. - uspokajał mnie. Szkoda tylko, że nadaremnie. - Jeśli się boisz, to możesz przyjechać autobusem. Co prawda podróż trwać będzie dłużej z wieloma przesiadkami. Ale to już twój wybór.
-Trudno nie polecę samolotem. Nie ma mowy.
-Więc przyjedziesz do mnie autobusem, rozumiem. Do zobaczenia Bello.
-Pa Louis.
Usiadłam na podłodze i rozmyślałam. Zamieszkam z Louisem. A co będzie z domem? Dam radę? Nie chciałam tam jechać, ale Louis zagroził, że odejdzie z tego zespołu. Jego fanki by mnie rozszarpały na kawałeczki. Tego wolę uniknąć. Poszłam na górę i w ubraniu położyłam się do łóżka. Byłam wykończona dzisiejszym dniem. Po chwili zasnęłam.
-Dzień dobry. Nazywam się Joanna Kwiatek. - przedstawiła się. Czego ona ode mnie chce?!
-Dla kogo dobry to dobry. - mruknęłam. Naszła mnie nagła chęć zapalenia papierosa, chociaż nie! Mam chęć zaćpania się do nieprzytomności. I tak zrobię. Chyba mam gdzieś jeszcze kokę.(?!)
-Może wejdziemy. - ta baba jest jakaś nie normalna. I nie chodzi mi o to, że nachodzi mnie we własnym domu, ale o to, że wepchała mi się do domu!
-Chyba już się domyślasz po co przyszłam? - pokiwałam przecząco głową. - No więc pracuję w opiece społecznej. Jak chyba wiesz samolot, w który... - przerwałam jej niegrzecznie.
-Tak wiem! Cyba pomnie widać, że już się dowiedziałam?! - wskazałam palcem na mój makijaż, który rozmazał się przez łzy.
-No więc skoro już wiesz to chciałabym spytać się czy masz może jakąś bliższą rodzinę, która mogłaby się tobą zaopiekować. - pokręciłam tylko głową - Pomyśl, to jest bardzo ważne. Jeśli nie będziesz mieć nikogo takiego to trafisz do domu dziecka.
-Nie, nie mam! - krzyknęłam
-Spokojnie. Na razie zostaniesz w tym domu pod opieką sąsiadki, która zgodziła się tobą zająć. Ale nie jest to wyjście na dłuższy okres.
-Tak rozumiem. - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Rozmawiałyśmy jeszcze przez dwie godziny. Rozumiecie? Przez te cholerne dwie godziny mogłabym się spotkać z przyjaciółmi, a nie gadać o moich zainteresowaniach czy szkole z jakąś obcą babą! Czy ona nie widzi, że mi jest ciężko?! No chyba nie, bo przez tą rozmową poczułam się jeszcze gorzej niż przedtem. Nareszcie idzie sobie. Zamknęłam za nią te jebane drzwi i ruszyłam na poszukiwania. Zaczęłam od mojego pokoju. Przeszukałam całą szafkę, biurko, i kilka innych mebli. Została mi tylko szuflada ze strojami kąpielowymi. JEST! Nareszcie znalazłam kokę. Wzięłam woreczek z białym proszkiem i wysypałam trochę na biurko. Żeby nie było nie jestem żadnym ćpunem. Ostatni raz brałam z dwa lata temu. Ja o siebie dbam. Biorę bo nic innego mi nie pozostało. Biorę bo muszę. Jakbym chciała to dawno bym przestała brać. Znalazłam jakiś stary obrazek, podarłam go i z przemieszałam proszek. Zrobiłam z niego kreskę. Nachyliłam się i zatkałam jedną dziurkę. Wciągnęłam działkę do połowy. Później zatkałam drugą dziurkę i wciągnęłam resztę. Tego triku nauczyła mnie Daga. Dzięki temu jest większy odlot. Położyłam się i delektowałam się błogim stanem. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
***
Obudziłam się o 18:36. No nieźle pospałam sobie, jakieś dziewięć godzin. Musze powiedzieć, że podobał mi się ten błogi stan, który jeszcze nie minął Wstałam z łóżka przeciągając się. Szurając nogami weszłam do łazienki i próbowałam się ogarnąć. Szło mi nawet nie najgorzej. Wykąpałam się używając winogronowego peelingu do ciała. Jego zapach ukoił troszkę nerwy i popieścił nozdrza. Rozczesałam włosy. Lekki makijaż, którym chciałam zatuszować swój kiepski stan. Nawet makijaż nie ukryje wszystkiego. Nago wróciłam do pokoju. Ubrałam bieliznę i zaczęłam grzebać w szafie. Miałam zły nastrój więc wybrałam TO. Dres idealnie pasował do mojego samopoczucia. Zeszłam na dół. Musiałam się napić. Już zapomniałam, jak to jest po „odlocie”. Złapałam butelkę stojącą na kredensie, odkręciłam nią i zaczęłam pić. Piłam długo i łapczywie, aż stróżka wody spłynęła mi po brodzie. Czułam, jak żołądek wypełnia mi chłodny płyn, który zwilża mi język i przełyk. Wyrzuciłam pustą już butelkę do śmietnika. Usiadłam na marmurowym blacie kredensu. Jasne promienie słońca wpadał przez duże okno.
-Tak strasznie mi was brakuje… - słona łza spłynęła mi po policzku.
***Jakiś czas później***
Nagle zadzwonił telefon. Nie chciało mi się z nikim gadać. Nie odebrałam, bo to pewnie kolejna osoba chcąca mnie wesprzeć. Niech sobie w dupę wsadzą kondolencje. Leżałam sobie na kanapie w salonie i coś tam jadłam. Usłyszałam jak z mojej sekretarki wydobywa się ten pieprzony głos.
-Isabello odbierz. To ja Joanna. Wiem, że tam jesteś. Odbierz, proszę. - zlitowałam się i odebrałam.
-Tak słucham? -powiedziałam.
-No nareszcie! Mam wspaniałą wiadomość! - przerwała na chwilę
-Jaką? - powiedziałam znużonym tonem
-Znaleźliśmy ci dom! Cieszysz się? - powiedziała radośnie
-Co? Jaki dom? Gdzie? - pytania wylewały się ze mnie same.
-U kuzyna. - rzekła szczęśliwie.
-Jakiego kuzyna? - spytałam zdziwiona. Nie pamiętam, żebym miała jakiegoś kuzyna.
-U Louisa Tomilnsona. A co najważniejsze zgodził się, żebyś z nim zamieszkała!
-Nieeeeee! Ja się nie zgadzam! Nie ma mowy. - z Louisem nie widziałam się dobre jedenaście lat. Jak nie więcej. I niby teraz mam się do niego wprowadzić? Od tak sobie jechać do Londynu. Co ja będę tam robić. Język znam dobrze, ale nie perfekcyjnie.
-Iza zrozum, jeśli nie wyjedziesz do Londynu i nie zamieszkasz z kuzynem to trafisz do domu dziecka.
-Muszę się zastanowić! - krzyknęłam i trzasnęłam słuchawką. Przecież on ma swoje "sławne" życie. Ja mu będę tylko przeszkadzać! Ja go praktycznie nie znam. Nie znam członków zespołu i ich piosenek. I o czym mielibyśmy gadać? O pieprzonej pogodzie? No chyba jednak nie. Telefon znów dał o sobie znać. Wkurzona na maksa powiedziałam do słuchawki:
-Nie chcę żadnych słów otuchy, ani kondolencji! Zrozumiano?!
-Hi Isabella - powiedział ktoś po angielsku
-Hi?! Wo are you?! (Cześć?! Kim ty jesteś?!) - powiedział również po angielsku
-It's me, Louis (Jestem Louis) - odpowiedział
-Och, to ty. - powiedziałam po angielsku.
-Tak to ja. - odparł. - Dzwonię, żeby spytać się jak się czujesz i czy niczego nie potrzebujesz. Kondolencji nie będę składać, bo wiem, że ich nie lubisz.
-Chcę tylko spokoju. Czy to tak wiele? -mruknęłam
-Kiedy przyjeżdżasz? - spytał
-Nigdzie nie jadę! Zostaję tutaj! Nie zostawię tego wszystkiego! krzyknęłam
-Co?! - o cho chyba ktoś się wściekł - Przecież trafisz do Domu Dziecka! Chcesz mieszkać z obcymi ludźmi?!
-Ty też jesteś mi obcy! - wrzasnęłam. Cisza, która zapanowała trwała i trwała.
-W takim razie nie pozostawiasz mi innego wyjścia. Ja przylatuję do ciebie. - przerwał ciszę tymi oto słowami.
-Co?! Nie możesz! A co z zespołem, koncertami, wywiadami i fanami?!
-Zespół zrozumie moje odejście. Poradzą sobie beze mnie. Rodzina jest ważniejsza. - powiedział nadzwyczaj spokojnie.
-Dobra wygrałeś! Przyjeżdżam do Ciebie. Ale jeśli nie odnajdę się w Londynie, to wrócę do Polski. - postawiłam mu ultimatum. Zapanowała cisza. Chyba bił się z myślami.
-Zgoda. Przyjedź jutrzejszym samolotem.
-S...samolotem?! - pisnęłam wystraszona
-Nic się nie bój, nic ci się nie stanie. - uspokajał mnie. Szkoda tylko, że nadaremnie. - Jeśli się boisz, to możesz przyjechać autobusem. Co prawda podróż trwać będzie dłużej z wieloma przesiadkami. Ale to już twój wybór.
-Trudno nie polecę samolotem. Nie ma mowy.
-Więc przyjedziesz do mnie autobusem, rozumiem. Do zobaczenia Bello.
-Pa Louis.
Usiadłam na podłodze i rozmyślałam. Zamieszkam z Louisem. A co będzie z domem? Dam radę? Nie chciałam tam jechać, ale Louis zagroził, że odejdzie z tego zespołu. Jego fanki by mnie rozszarpały na kawałeczki. Tego wolę uniknąć. Poszłam na górę i w ubraniu położyłam się do łóżka. Byłam wykończona dzisiejszym dniem. Po chwili zasnęłam.
wtorek, 27 maja 2014
Rozdział 1. Katastrofa lotnicza.
Głośny budzik nie pozwolił mi ani na chwilę uciec w krainę snu. Chciałam jeszcze na chwilę zasnąć. Niestety to było nie do wykonania. Trzeba wstać i ruszyć swoje zwłoki. Jak ja nienawidzę rano wstawać. Ktoś kiedyś powiedział, że najlepiej śpi się rano. Zgadzam się z tym kimś. Poszłam do łazienki, żeby się odświeżyć. Wzięłam szybki prysznic. Włosy spięłam w koka i ubrałam się w TO i zeszłam na dół. Na dole siedzieli moi rodzice pijać kawę i zawzięcie o czymś dyskutując.
-Cześć mamusiu. - cmoknęłam ją w policzek - Cześć tatusiu. - jego też cmoknęłam. Zajęłam miejsce przy stole i zaczęłam jeść płatki kukurydziane z zimnym mlekiem.
-My zaraz lecimy na lotnisko. - powiedział tata. Stuknęłam się z otwartej dłoni w czoło.
-Zapomniałam. Wy dzisiaj lecicie... gdzieś - nie ma to jak moja pamięć.
-Tak dzisiaj lecimy do Hong Kongu. W sprawach biznesowych. - powiedział tatko.
-Córeczko jakby co dzwoń do pani Królikiewicz. I nie organizuj żadnych imprez w tym domu. Ostrzegała mnie mama.
-Dobrze wiesz, że wolę wychodzić do klubu niż sprowadzać do domu obcych ludzi.
-Tym też się martwię. - powiedziała z dezaprobatą.
-Dobra wy my już zmykamy bo spóźnimy się na lot. - powiedział ojciec.
-Papapa będę tęsknić. - powiedziałam troszeczkę smutna.
-My te będziemy tęsknić. Do zobaczenia.- powiedzieli równo.
Skończyłam jeść i wyszłam do szkoły.
***Lekcje skończyłam o przed czwartą. Nie chciałam iść do pustego domu ani klubu. Przechadzałam się ulicami Nysy. Patrzyłam na wszystko co mnie otaczało. Na ludzi zajętych swoimi problemami. Jedni rozmawiali przez telefon, a inni nawet nie zwracali uwagi na to co dzieje się dookoła nich. Dzieci biegały po chodnikach, a ich matki próbowały je uspokoić. Nadaremnie. Szłam do domu kultury. Chodzę tam potańczyć, wyszaleć się. Weszłam do jasnego holu.
-Witaj Isabello! Dawno tu nie przychodziłaś. Jak miło cię znów widzieć. - od razu powiedziała pani Ania.
-Jak miło panią widzieć. Mogłabym dostać klucz od sali ? - Spytałam się.
-No pewnie. Trzymaj klucz. Sala jest cała twoja.- podała mi klucz.
Od razu skierowałam się w kierunku sali. Otworzyłam kluczem drzwi i weszłam do środka. Puściłam piosenkę z mojego telefonu i zaczęłam rozciągać się. Kiedy zaczęła się kolejna piosenka wykonywałam ruchy, które nie pasują do piosenki. Tańczyłam dobre trzy i pół godziny. Postanowiłam już wracać. Zamknęłam salę i poszłam oddać klucz. Gdy wyszłam uderzyło we mnie chłodne powietrze. Przeszedł mnie dreszcz, ale nie dawałam za wygraną. Poszłam w kierunku domu. Sięgnęłam do torby i wyjęłam jednego szluga, którego dał mi dzisiaj Maciek. Z drugiej kieszeni spodni wyjęłam zapalniczkę. Odpaliłam blanta i szłam przez miasto nie przejmując się niczym. Po godzinnym marszu i wypaleniu czterech fajek byłam w domu. Odwiesiłam torbę i ściągnęłam buty. Pomaszerowałam do kuchni z zamiarem zjedzenia czegoś. Wyciągnęłam z niej Nutellę. Zrobiłam sobie dwie kanapki. Zobaczyłam, że mam jedną nieodebraną wiadomość na sekretarce. Nikt nie przeżył… katastrofa lotnicza… nie żyją… składamy kondolencje… jutro ktoś się z tobą skontaktuje. Po przesłuchaniu nagrania upadłam na kolana i zaczęłam płakać. Nie wiem w jaki sposób doczłapałam się do mojego pokoju, ale ważne, że się udało. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
-Cześć mamusiu. - cmoknęłam ją w policzek - Cześć tatusiu. - jego też cmoknęłam. Zajęłam miejsce przy stole i zaczęłam jeść płatki kukurydziane z zimnym mlekiem.
-My zaraz lecimy na lotnisko. - powiedział tata. Stuknęłam się z otwartej dłoni w czoło.
-Zapomniałam. Wy dzisiaj lecicie... gdzieś - nie ma to jak moja pamięć.
-Tak dzisiaj lecimy do Hong Kongu. W sprawach biznesowych. - powiedział tatko.
-Córeczko jakby co dzwoń do pani Królikiewicz. I nie organizuj żadnych imprez w tym domu. Ostrzegała mnie mama.
-Dobrze wiesz, że wolę wychodzić do klubu niż sprowadzać do domu obcych ludzi.
-Tym też się martwię. - powiedziała z dezaprobatą.
-Dobra wy my już zmykamy bo spóźnimy się na lot. - powiedział ojciec.
-Papapa będę tęsknić. - powiedziałam troszeczkę smutna.
-My te będziemy tęsknić. Do zobaczenia.- powiedzieli równo.
Skończyłam jeść i wyszłam do szkoły.
***Lekcje skończyłam o przed czwartą. Nie chciałam iść do pustego domu ani klubu. Przechadzałam się ulicami Nysy. Patrzyłam na wszystko co mnie otaczało. Na ludzi zajętych swoimi problemami. Jedni rozmawiali przez telefon, a inni nawet nie zwracali uwagi na to co dzieje się dookoła nich. Dzieci biegały po chodnikach, a ich matki próbowały je uspokoić. Nadaremnie. Szłam do domu kultury. Chodzę tam potańczyć, wyszaleć się. Weszłam do jasnego holu.
-Witaj Isabello! Dawno tu nie przychodziłaś. Jak miło cię znów widzieć. - od razu powiedziała pani Ania.
-Jak miło panią widzieć. Mogłabym dostać klucz od sali ? - Spytałam się.
-No pewnie. Trzymaj klucz. Sala jest cała twoja.- podała mi klucz.
Od razu skierowałam się w kierunku sali. Otworzyłam kluczem drzwi i weszłam do środka. Puściłam piosenkę z mojego telefonu i zaczęłam rozciągać się. Kiedy zaczęła się kolejna piosenka wykonywałam ruchy, które nie pasują do piosenki. Tańczyłam dobre trzy i pół godziny. Postanowiłam już wracać. Zamknęłam salę i poszłam oddać klucz. Gdy wyszłam uderzyło we mnie chłodne powietrze. Przeszedł mnie dreszcz, ale nie dawałam za wygraną. Poszłam w kierunku domu. Sięgnęłam do torby i wyjęłam jednego szluga, którego dał mi dzisiaj Maciek. Z drugiej kieszeni spodni wyjęłam zapalniczkę. Odpaliłam blanta i szłam przez miasto nie przejmując się niczym. Po godzinnym marszu i wypaleniu czterech fajek byłam w domu. Odwiesiłam torbę i ściągnęłam buty. Pomaszerowałam do kuchni z zamiarem zjedzenia czegoś. Wyciągnęłam z niej Nutellę. Zrobiłam sobie dwie kanapki. Zobaczyłam, że mam jedną nieodebraną wiadomość na sekretarce. Nikt nie przeżył… katastrofa lotnicza… nie żyją… składamy kondolencje… jutro ktoś się z tobą skontaktuje. Po przesłuchaniu nagrania upadłam na kolana i zaczęłam płakać. Nie wiem w jaki sposób doczłapałam się do mojego pokoju, ale ważne, że się udało. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
Prolog
Pamiętam jak byłam dzieckiem. Zawsze byłam grzeczna, miła i otwarta na ludzi. Jak teraz to sobie przypomną to, aż mi się rzygać chce. A to tylko i wyłącznie dzięki mojej ciekawości. Grupka małych dzieci otwarta na świat, chce wszystkiego spróbować. Stawić czoła decyzjom, które zmienić mogą nasze dalsze losy. Ze mną było prawie identycznie. Wtedy ta jakby byłam "sama". Sama bez niczyjej zachęty chciałam spróbować nikotyny, alkoholu czy narkotyków. Dopiero później poznałam moich teraźniejszych przyjaciół. Oni zaczęli tak samo jak ja. Wiele nas nie różni. Wszyscy jesteśmy: wredni, tylko wobec siebie ufni, porywczy na nowe możliwości, uparci. Zaskakujące jest to ile może mienić najmniejszy czyn. A zapomniałabym. Mam na imię Isabella. Mieszkam w Polsce, a dokładniej w Nysie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)