środa, 28 maja 2014

Rozdział 2. Nie mam!

Obudził mnie dzwonek do drzwi. Niechętnie wstałam i poszłam je otworzyć. Po otworzeniu drzwi ujrzałam starszą kobietę o miłej twarzy i siwo-brązowych włosach.
-Dzień dobry. Nazywam się Joanna Kwiatek. - przedstawiła się. Czego ona ode mnie chce?!
-Dla kogo dobry to dobry. - mruknęłam. Naszła mnie nagła chęć zapalenia papierosa, chociaż nie! Mam chęć zaćpania się do nieprzytomności. I tak zrobię. Chyba mam gdzieś jeszcze kokę.(?!)
-Może wejdziemy. - ta baba jest jakaś nie normalna. I nie chodzi mi o to, że nachodzi mnie we własnym domu, ale o to, że wepchała mi się do domu!
-Chyba już się domyślasz po co przyszłam? - pokiwałam przecząco głową. - No więc pracuję w opiece społecznej. Jak chyba wiesz samolot, w który... - przerwałam jej niegrzecznie.
-Tak wiem! Cyba pomnie widać, że już się dowiedziałam?! - wskazałam palcem na mój makijaż, który rozmazał się przez łzy.
-No więc skoro już wiesz to chciałabym spytać się czy masz może jakąś bliższą rodzinę, która mogłaby się tobą zaopiekować. - pokręciłam tylko głową - Pomyśl, to jest bardzo ważne. Jeśli nie będziesz mieć nikogo takiego to trafisz do domu dziecka.
-Nie, nie mam! - krzyknęłam
-Spokojnie. Na razie zostaniesz w tym domu pod opieką sąsiadki, która zgodziła się tobą zająć. Ale nie jest to wyjście na dłuższy okres.
-Tak rozumiem. - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Rozmawiałyśmy jeszcze przez dwie godziny. Rozumiecie? Przez te cholerne dwie godziny mogłabym się spotkać z przyjaciółmi, a nie gadać o moich zainteresowaniach czy szkole z jakąś obcą babą! Czy ona nie widzi, że mi jest ciężko?! No chyba nie, bo przez tą rozmową poczułam się jeszcze gorzej niż przedtem. Nareszcie idzie sobie. Zamknęłam za  nią te jebane drzwi i ruszyłam na poszukiwania. Zaczęłam od mojego pokoju. Przeszukałam całą szafkę, biurko, i kilka innych mebli. Została mi tylko szuflada ze strojami kąpielowymi. JEST! Nareszcie znalazłam kokę. Wzięłam woreczek z białym proszkiem i wysypałam trochę na biurko. Żeby nie było nie jestem żadnym ćpunem. Ostatni raz brałam z dwa lata temu. Ja o siebie dbam. Biorę bo nic innego mi nie pozostało. Biorę bo muszę. Jakbym chciała to dawno bym przestała brać. Znalazłam jakiś stary obrazek, podarłam go i z przemieszałam proszek. Zrobiłam z niego kreskę. Nachyliłam się i zatkałam jedną dziurkę. Wciągnęłam działkę do połowy. Później zatkałam drugą dziurkę i wciągnęłam resztę.  Tego triku nauczyła mnie Daga. Dzięki temu jest większy odlot. Położyłam się  i delektowałam się błogim stanem. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.

***

Obudziłam się o 18:36. No nieźle pospałam sobie, jakieś dziewięć godzin. Musze powiedzieć, że podobał mi się ten błogi stan, który jeszcze nie minął Wstałam z łóżka przeciągając się.  Szurając nogami weszłam do łazienki i próbowałam się ogarnąć. Szło mi nawet nie najgorzej. Wykąpałam się używając winogronowego peelingu do ciała. Jego zapach ukoił troszkę nerwy i popieścił nozdrza. Rozczesałam włosy. Lekki makijaż, którym chciałam zatuszować swój kiepski stan. Nawet makijaż nie ukryje wszystkiego. Nago wróciłam do pokoju. Ubrałam bieliznę i zaczęłam grzebać w szafie. Miałam zły nastrój więc wybrałam TO. Dres idealnie pasował do mojego samopoczucia. Zeszłam na dół. Musiałam się napić. Już zapomniałam, jak to jest po „odlocie”. Złapałam butelkę stojącą na kredensie, odkręciłam nią i zaczęłam pić. Piłam długo i łapczywie, aż stróżka wody spłynęła mi po brodzie. Czułam, jak żołądek wypełnia mi chłodny płyn, który zwilża mi język i przełyk. Wyrzuciłam pustą już butelkę do śmietnika. Usiadłam na marmurowym blacie kredensu. Jasne promienie słońca wpadał przez duże okno.
-Tak strasznie mi was brakuje… - słona łza spłynęła mi po policzku.

***Jakiś czas później***

Nagle zadzwonił telefon. Nie chciało mi się z nikim gadać. Nie odebrałam, bo to pewnie kolejna osoba chcąca mnie wesprzeć. Niech sobie w dupę wsadzą kondolencje. Leżałam sobie na kanapie w salonie i coś tam jadłam. Usłyszałam jak z mojej sekretarki wydobywa się ten pieprzony głos.
-Isabello odbierz. To ja Joanna. Wiem, że tam jesteś. Odbierz, proszę. - zlitowałam się i odebrałam.
-Tak słucham? -powiedziałam.
-No nareszcie! Mam wspaniałą wiadomość! - przerwała na chwilę
-Jaką? - powiedziałam znużonym tonem
-Znaleźliśmy ci dom! Cieszysz się? - powiedziała radośnie
-Co? Jaki dom? Gdzie? - pytania wylewały się ze mnie same.
-U kuzyna. - rzekła szczęśliwie.
-Jakiego kuzyna? - spytałam zdziwiona. Nie pamiętam, żebym miała jakiegoś kuzyna.
-U Louisa Tomilnsona. A co najważniejsze zgodził się, żebyś z nim zamieszkała!
-Nieeeeee! Ja się nie zgadzam! Nie ma mowy. - z Louisem nie widziałam się dobre jedenaście lat. Jak nie więcej. I niby teraz mam się do niego wprowadzić? Od tak sobie jechać do Londynu. Co ja będę tam robić. Język znam dobrze, ale nie perfekcyjnie.
-Iza zrozum, jeśli nie wyjedziesz do Londynu i nie zamieszkasz z kuzynem to trafisz do domu dziecka.
-Muszę się zastanowić! - krzyknęłam i trzasnęłam słuchawką. Przecież on ma swoje "sławne" życie. Ja mu będę tylko przeszkadzać! Ja go praktycznie nie znam. Nie znam członków zespołu i ich piosenek. I o czym mielibyśmy gadać? O pieprzonej pogodzie? No chyba jednak nie. Telefon znów dał o sobie znać. Wkurzona na maksa powiedziałam do słuchawki:
-Nie chcę żadnych słów otuchy, ani kondolencji! Zrozumiano?!
-Hi Isabella - powiedział ktoś po angielsku
-Hi?! Wo are you?! (Cześć?! Kim ty jesteś?!) - powiedział również po angielsku
-It's me, Louis (Jestem Louis) - odpowiedział
-Och, to ty. - powiedziałam po angielsku.
-Tak to ja. - odparł. - Dzwonię, żeby spytać się jak się czujesz i czy niczego nie potrzebujesz. Kondolencji nie będę składać, bo wiem, że ich nie lubisz.
-Chcę tylko spokoju. Czy to tak wiele? -mruknęłam
-Kiedy przyjeżdżasz? - spytał
-Nigdzie nie jadę! Zostaję tutaj! Nie zostawię tego wszystkiego! krzyknęłam
-Co?! - o cho chyba ktoś się wściekł - Przecież trafisz do Domu Dziecka! Chcesz mieszkać z obcymi ludźmi?!
-Ty też jesteś mi obcy! - wrzasnęłam. Cisza, która zapanowała trwała i trwała.
-W takim razie nie pozostawiasz mi innego wyjścia. Ja przylatuję do ciebie. - przerwał ciszę tymi oto słowami.
-Co?! Nie możesz! A co z zespołem, koncertami, wywiadami i fanami?!
-Zespół zrozumie moje odejście. Poradzą sobie beze mnie. Rodzina jest ważniejsza. - powiedział nadzwyczaj spokojnie.
-Dobra wygrałeś! Przyjeżdżam do Ciebie. Ale jeśli nie odnajdę się w Londynie, to wrócę do Polski. - postawiłam mu ultimatum. Zapanowała cisza. Chyba bił się z myślami.
-Zgoda. Przyjedź jutrzejszym samolotem.
-S...samolotem?! - pisnęłam wystraszona
-Nic się nie bój, nic ci się nie stanie. - uspokajał mnie. Szkoda tylko, że nadaremnie. - Jeśli się boisz, to możesz przyjechać autobusem. Co prawda podróż trwać będzie dłużej z wieloma przesiadkami. Ale to już twój wybór.
-Trudno nie polecę samolotem. Nie ma mowy.
-Więc przyjedziesz do mnie autobusem, rozumiem. Do zobaczenia Bello.
-Pa Louis.
Usiadłam na podłodze i rozmyślałam. Zamieszkam z Louisem. A co będzie z domem? Dam radę? Nie chciałam tam jechać, ale Louis zagroził, że odejdzie z tego zespołu. Jego fanki by mnie rozszarpały na kawałeczki. Tego wolę uniknąć. Poszłam na górę i w ubraniu położyłam się do łóżka. Byłam wykończona dzisiejszym dniem. Po chwili zasnęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz