wtorek, 27 maja 2014

Rozdział 1. Katastrofa lotnicza.

Głośny budzik nie pozwolił mi ani na chwilę uciec w krainę snu. Chciałam jeszcze na chwilę zasnąć. Niestety to było nie do wykonania. Trzeba wstać i ruszyć swoje zwłoki. Jak ja nienawidzę rano wstawać. Ktoś kiedyś powiedział, że najlepiej śpi się rano. Zgadzam się z tym kimś. Poszłam do łazienki, żeby się odświeżyć. Wzięłam szybki prysznic. Włosy spięłam w koka i ubrałam się w TO i zeszłam na dół. Na dole siedzieli moi rodzice pijać kawę i zawzięcie o czymś dyskutując.
-Cześć mamusiu. - cmoknęłam ją w policzek - Cześć tatusiu. - jego też cmoknęłam. Zajęłam miejsce przy stole i zaczęłam jeść płatki kukurydziane z zimnym mlekiem.
-My zaraz lecimy na lotnisko. - powiedział tata. Stuknęłam się z otwartej dłoni w czoło. 
-Zapomniałam. Wy dzisiaj lecicie... gdzieś - nie ma to jak moja pamięć. 
-Tak dzisiaj lecimy do Hong Kongu. W sprawach biznesowych. - powiedział tatko.
-Córeczko jakby co dzwoń do pani Królikiewicz. I nie organizuj żadnych imprez w tym domu. Ostrzegała mnie mama.                                         
-Dobrze wiesz, że wolę wychodzić do klubu niż sprowadzać do domu obcych ludzi.
-Tym też się martwię. - powiedziała z dezaprobatą.
-Dobra wy my już zmykamy bo spóźnimy się na lot. - powiedział ojciec.
-Papapa będę tęsknić. - powiedziałam troszeczkę smutna.
-My te będziemy tęsknić. Do zobaczenia.- powiedzieli równo.
Skończyłam jeść i wyszłam do szkoły.




***Lekcje skończyłam o przed czwartą. Nie chciałam iść do pustego domu ani klubu. Przechadzałam się ulicami Nysy. Patrzyłam na wszystko co mnie otaczało. Na ludzi zajętych swoimi problemami. Jedni rozmawiali przez telefon, a inni nawet nie zwracali uwagi na to co dzieje się dookoła nich. Dzieci biegały po chodnikach, a ich matki próbowały je uspokoić. Nadaremnie. Szłam do domu kultury. Chodzę tam potańczyć, wyszaleć się. Weszłam do jasnego holu. 
-Witaj Isabello! Dawno tu nie przychodziłaś. Jak miło cię znów widzieć. - od razu powiedziała pani Ania. 





-Jak miło panią widzieć. Mogłabym dostać klucz od sali ? - Spytałam się.
-No pewnie. Trzymaj klucz. Sala jest cała twoja.- podała mi klucz. 
Od razu skierowałam się w kierunku sali. Otworzyłam kluczem drzwi i weszłam do środka. Puściłam piosenkę z mojego telefonu i zaczęłam rozciągać się. Kiedy zaczęła się kolejna piosenka wykonywałam ruchy, które nie pasują do piosenki. Tańczyłam dobre trzy i pół godziny. Postanowiłam już wracać. Zamknęłam salę i poszłam oddać klucz. Gdy wyszłam uderzyło we mnie chłodne powietrze. Przeszedł mnie dreszcz, ale nie dawałam za wygraną. Poszłam w kierunku domu. Sięgnęłam do torby i wyjęłam jednego szluga, którego dał mi dzisiaj Maciek. Z drugiej kieszeni spodni wyjęłam zapalniczkę. Odpaliłam blanta i szłam przez miasto nie przejmując się niczym. Po godzinnym marszu i wypaleniu czterech fajek byłam w domu. Odwiesiłam torbę i ściągnęłam buty. Pomaszerowałam do kuchni z zamiarem zjedzenia czegoś. Wyciągnęłam z niej Nutellę. Zrobiłam sobie dwie kanapki. Zobaczyłam, że mam jedną nieodebraną wiadomość na sekretarce. Nikt nie przeżył… katastrofa lotnicza… nie żyją… składamy kondolencje… jutro ktoś się z tobą skontaktuje. Po przesłuchaniu nagrania upadłam na kolana i zaczęłam płakać. Nie wiem w jaki sposób doczłapałam się do mojego pokoju, ale ważne, że się udało. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz